poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział 4

     Poranne promienie padały na nieskazitelną twarz młodej kobiety. Jasny szron objął okazałe gałęzie drzew i zieloną trawę. Zapach wiosny unosił się w powietrzu, tworząc cudowny klimat. Liliana wpatrywała się przez otwór w chacie, czując lekki wietrzyk, który drażnił jej zaróżowione policzki. Otępienie, które towarzyszyło jej od wczoraj, ciągle się jej trzymało. Szok, przeplatał się ze złością i ogromnym smutkiem. Poczuwszy ukłucie w sercu, spuściła głowę.
- Liliano, ja... - Usłyszała za sobą głos matki, którego w tym momencie nienawidziła.
- Odejdź - wyszeptała cicho, przygryzając z całej siły dolną wargę.
Walczyła ze sobą, z jednej strony chciała pobiec do niej i poczuć jej ciepło, wtulając się w jej ramiona, ale z drugiej czuła ogromny ból, który również chciała zadać matce.Chciała, aby Isabella poczuła się tak jak ona. Zraniona, oszukana i pozbawiona jakiś sensowych perspektyw na przyszłość. Czuła do niej odrazę. Okłamywała ją przez tak długi czas.A jej ojciec? Nawet nie był jej ojcem. Ironią jest to, że była to dla niej najgorsza wiadomość. Kochała go, mogła na nim zawsze polegać, ufała mu.
Nagle poczuła ogromny ból w sercu, rzuciła się w stronę matki, biegła ile sił w nogach. Chciała poczuć jej bliskość, potrzebowała jej jak nikogo innego. Jej czarne oczy były wypełnione łzami, które rozmazywały jej obraz. Zacisnęła zęby i biegła przed siebie, upadła zadzierając kolanami o kamienie. Jej blond włosy przykleiły się do policzków, dolna warga drżała pod wpływem płaczu.
- Matko! - wykrzyczała - ja nie chce, ja, proszę pomóż mi, ja nie chce być tym kim jestem, nie chce nikogo skrzywdzić... - szeptała, patrząc tępo przed siebie.

                                                                               * * *
- Zrobione Panie, zrobiłem to, o co mnie prosiłeś. - Posłaniec wyszeptał.
Mężczyzna stał przed dużym oknem, wpatrując się w widoki za nim. Miał stąd widok na całą wioskę. Pełno chat, ludzi, którzy wyglądali jak mrówki, a w oddali piękne góry. Przykrywały je okazałe drzewa, potężne lasy, które miały niezwykłe tajemnice. Uwielbiał las, tak jak Liliana. W końcu jest moją rodziną, musimy mieć coś wspólnego, pomyślał, uśmiechając się lekko pod nosem.
- Nie kłam, nie dotarłeś do tej wioski - odwrócił się i spojrzał prosto w oczy swojemu służącemu.
- Ależ Panie, ja.. ja! - niski, dosyć krępy, rudy mężczyzna zaczął się jąkać.
Wiedział, że jeśli się to wyda, to go zabije. A on miał rodzine, dwie piękne, małe córeczki i żonę, którą ogromnie kochał. Pracował od świtu do zmierzchu byle by zapewnić dobrobyt bliskim, musiał walczyć każdego dnia o przetrwanie jego rodziny. Jeśli go zabraknie, oni zginą. Z głodu, z choroby lub sam Król ich zabije.
- Odnalazłem Twoją żonę i jej córkę - odparł twardo.
- To nie jest moja żona! - wykrzyczał głośno i stanowczo. - To obłudnica, która śmiała zdradzić nasz kraj i mnie samego! W chwili, gdy urodziła to dziecko, przyrzekłem, że je zabije, że będę patrzeć jak ona cierpi, widząc powolną śmierć jej jedynego dziecka. A ty! - wskazał na niego palcem - za nie wypełnienie mojego rozkazu, hm, cóż, już nie żyjesz - uśmiechnął się do dwóch mężczyzn za nim.
     Dwaj potężni, uzbrojeni w zbroje obrońcy króla, złapali skazańca, który z całych sił, próbował się uwolnić. Rzucał się na prawo i lewo, aż poczuł przeszywający ból z tyłu głowy, pożegnał się w duchu z najbliższymi, wiedział, że już nie zobaczy uśmiechu dziecka, tak niewinnego i przepełnionego dobrem, nie wypowie dwóch magicznych słów do ukochanej.
   Łzy spływały po jego policzkach, ale nie wydusił z siebie ani jednego słowa. Ten człowiek nie był tego godny .Zabijał, odbierał i gardził wszystkimi, z powodu tylko jednego wydarzenia, które odmieniło jego życie. Jego żona, Królowa, zdradziła go, a owocem tego czynu była mała dziewczynka. Z pozoru bardzo podobna do Króla, ale oczy, oczy, które nie są tak bardzo istotne w istocie były czymś znaczącym w tej rodzinie. Oczy ukazały jej prawdziwą naturę i duszę. Nie była jego córką, była diabłem. Czymś nieludzkim, okrutnym. Czymś co trzeba było zabić.

     Król Franciszek  od lat szukał wioski gdzie ukryli się Dihmashada, zaszyli się, zniknęli. Chcieli wieść spokojnie życie.
- Liliano, gdzie jesteś... - wyszeptał, patrząc tępo przed siebie - jesteś mi teraz potrzebna, musisz uratować do cholerne miasto, musisz uratować mnie - mówił do ściany, przeczesując swoje ciemne jak heban włosy.
Uniósł w geście rezygnacji swoje dosyć duże dłonie i upadł z głośnym hukiem na łóżko. Franciszek nie był zbyt przystojny, umięśniony czy szczupły. Był mało urodziwy, błękitne oczy, dosyć masywna, niska postura, szpiczasty nos i małe usta zakryte przez brodę, nie dodawały mu uroku. Jednak kobiety do niego lgnęły. Miał silny i stanowczy charakter. Był okrutny, jednak skuteczny w swoich działaniach. Wojny, które prowadził w większości owocowały zwycięstwem. Każdy znał jego imię i drżał, gdy ktoś je wypowiadał. Wzbudzał respekt i strach. A jednak teraz był bezskuteczny. Doskonale wiedział, że zbliża się ostateczna bitwa, a wygra ten, kto będzie miał Liliane. Zdawał sobie sprawę, że On ją odnalazł. Z jego rozmyślań wyrwało go pukanie do drzwi, wiedział kto to jest. Piękna, czarna włosa kobieta. Umili mu czas, choć na chwilę.
- Wejdź, Anastazjo - powiedział cicho, przygotowując się na chwile doznań. Umiała mu dogodzić, znała każde jego pragnienie, a była taka młoda.

                                                                             * * *
- Ty też wiedziałeś? - spojrzała na niego z wyrzutem.
- Lili, ja, jak myślisz czemu ja zawsze za Tobą biegam? myślisz, że tego chc.? - zobaczył w jej oczach ból - nie Liliano, nie o to mi chodziło, cholera - zaklął cicho pod nosem i odwróciwszy wzrok, wpatrywał się w polany.
- Co może jesteś moim obrońcą? Aniołem Stróżem? Jesteś tylko idiotą, który się mnie uczepił! - głos zaczął się jej łamać, zacisnęła zęby, aby się nie rozpłakać.
- Nie jestem idiotą i dla twojej wiadomości, jesteśmy na siebie skazani, na zawsze! - wykrzyczał jej w twarz i z napięciem się odwrócił i ruszył przed siebie.
- Co? - pytanie odbiło się echem o samotność, którą teraz czuła.
Zrobiła coś, czego nie chciała. Zawsze taka była.
- Ja się do tego nie nadaje - wyszeptała i osunęła się o siebie.
Przyciągnąwszy kolana do brody, zaczęła rozmyślać. Musi to zrozumieć, w końcu muszę uratować wszystkich, pomyślała z ironią.



_________


Witam, cześć, czołem! Wiem, że moje rozdziały są krótkie, ale takie będą, z tego względu, że nie chce Was przynudzać. Pisanie na siłe, to nie dla mnie. Pisze dla przyjemności, więc proszę, przyzwyczajcie się, dłuższe nie będą! :D Płaczliwy ten rozdział i taki, hmmmm, mdły, ale dawałam Wam nowy wątek, znaczy nowy, wymyśliłam go już wcześniej, spokojnie za jakieś dwa ewentualnie jeden rozdział wszystko zrozumiecie. Błędów nie poprawiam, gdyż nie mam czasu, a wystarczająco długo na niego czekacie! Więc wybaczcie, poprawie w wolnej chwili, ale aktualnie mam ich bardzo mało. Życzę wszystkim udanych wakacji! :)

Zaczarowani