Liliana opłukawszy twarz, zerknęła na swoje odbicie i uśmiechnęła się lekko. Nigdy nie uważała, że jest brzydka, wręcz przeciwnie. Długie, blond włosy i ciemne oczy, niespotykane u nikogo innego, uważała za atut, a jej zadarty, mały nosek dodawał wyrazistości jej dziewczęcej twarzy. Przygryzała lekko swoje pełne wargi i podniosła się z kolan. Otrzepała, stary, zniszczony płacz i spojrzała krytycznym wzrokiem w dół. Jej figura nie była idealna, tu i ówdzie było zbyt dużo, ale jednak... mężczyzn i tak pociągała, widziała to i z pełną świadomością wykorzystywała, nie zwracając uwagi na ich uczucia, prócz Oliviera. Myśl o nim i mocne zakucie serca, oczy momentalnie były całe we łzach, jednak powstrzymała się, nie mogła sobie na to pozwolić, zaczęła ponownie krzątać się po chacie, aby zająć sobie czymś myśli.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, a jej niechęć wzrosła. Nienawidziła tego miejsca, było tak stare i ubogie, a w dodatku strasznie małe. Szarość, która przeważała tutaj, czyniła to miejsce bardziej ponurym i nieprzyjemnym. Wystrój był prosty, drewniany stolik na środku i cztery krzesła, pod ścianą łoże matki i ojca, a na drugim końcu pokoju jej. I tyle. Tak bardzo marzyła zamieszkać w zamku królewskim, mieć pełno sukien i własną komnatę, a tym czasem musiała mieszkać w tej biedzie. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Odwróciła się, a w nich pojawił się przerażony Henry. Na ten widok prysła śmiechem, rozbawiła ją jego wystraszona twarz.
- Co ty taki przerażony, smoka widziałeś?! - Kpiła z niego i przejechała go wzrokiem z góry na dół.
- A ciebie co tak śmieszy, co? Mogłabyś chociaż raz być poważna - odparł zdenerwowany chłopak.
- Hmmmm, myślę, że nie mogę. - Uśmiechnęła się do niego ironicznie, po czym odwróciła i złapała szmatę, aby zetrzeć okruchy ze stołu.
Poczuła na swoim ramieniu jego dłoń, która zaciskała się coraz mocniej.
- Puść, chyba że znów chcesz wylądować na drugim końcu pokoju - wysyczała i rzuciła ostrzegawcze spojrzenie w jego stronę.
- Ciebie to bawi, tak? Dla Ciebie to zabawa? Spójrz na kogoś innego, prócz siebie, a dostrzeżesz znacznie więcej, niż czubek własnego nosa, Liliano! - wykrzyczał jej wszystko prost w twarz.
Nie rozumiał, jak można tak wszystko lekceważyć, wszystko obracać w żart, nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji.
Dziewczyna siedziała cicho, nie wiedząc, co nawet powiedzieć. Zaszokował ją, nigdy tak go nie poniosło.
- Henryk, ja.... - Szukała odpowiednich słów, gdy nagle coś zrozumiała - ty, ty coś wiesz! - rzuciła się na niego i popchnęła na ścianę, od razu przyciskając dłoń do jego klatki piersiowej.
- Zabierz tę rękę zanim sobie zrobisz krzywdę - powiedział spokojnie, zdziwiony swoją odwagą i spokojem - Jak zmienisz swoje zachowanie i przestaniesz być tak... głupia, to wtedy porozmawiamy. - spojrzał jej głęboko w oczy, po czym odsunął jej drobną dłoń i wyszedł.
Świeże powietrze uderzyło w jego twarz, odetchnął i uniósł oczy ku niebu.
- Cholera, ty szczęściarzu, nie zostałeś zabity przez tą niezrównoważoną kobietę! - Zaśmiał się głośno i szedł przed siebie z większą pewnością.
Liliana gdyby tylko chciała, mogłaby go zmiażdżyć, nawet jeśli by nie miała tego w zamiarze. Szczęście go wypełniło, postawił się jej, ale jednak... wtedy, w jej oczach zobaczył przerażenie, smutek i zagubienie. Nie, Henry, ona zrobiła to specjalnie, zawsze taka była, nie możesz znów pokazać jak słaby jesteś i pobiec do niej, żeby pocieszyć, nakazywał sobie w myślach. Zawsze był przy niej i dla niej, jednak coś teraz pękło. Nie potrafił, ale jednego był pewien - nie jest gotowa, jeszcze nie...
* * *
Wrzask, krzyk i oburzenie, nic innego. Kolejna narada, kolejne podzielone zdania i brak porozumienia. Henry upierał się przy swoim, Starszyzna przy swoim, a Isabella miała jeszcze całkiem inne zdanie.
- Henry, co Ty sobie wyobrażasz?! Chcesz ją zabrać, Bóg wie gdzie, bo myślisz, że wtedy jej natura nagle przestanie się objawiać?! - Isabella krzyczała na młodego chłopaka, nie rozumiejąc w ogóle jego zachowania.
- Ona nie jest jeszcze gotowa, a tutaj..., On wie gdzie ona jest, prędzej czy później po nią przyjdzie, a ona nadal będzie uważała, że to jest zabawa! Posłuchajcie, Liliana i ja, i tak będziemy zawsze razem, jest to zapisane w gwiazdach... ani ja ani ona tego nie chcemy, ale jednak musimy być razem, nie da się tego przeskoczyć, ja bez niej umrę, a ona... jej moc zniknie, ot tak, po prostu i wtedy wszyscy zginiemy! - mówił głośno i stanowczo - ona musi mi zaufać, a tutaj tego nie zrobi, zabieram ją stąd. - powiedział, po czym odetchnął i oparł się o ścianę. Za dużo odwagi jak na dziś, pomyślał.
- To jest moja córka, nie pozwolę ci na to! - Kobieta wyszła, trzaskając drzwiami.
- Isabella na za dużo sobie pozwala, jest tylko kobietą... - burknął ktoś w kącie.
Wszystkie oczy odwróciły się w jego stronę. Pojawił się stąd znikąd, a czarny płaszcz szczelnie okrywał jego twarz, tym samym zakrywając ją. Był wysoki i dobrze zbudowany. Przerażał ich. Jego intencje nie były dobre, samo spojrzenie na niego powodowało dziwne uczucie strachu. Nie, to nie może być On..., Henry zacisnął mocno usta, wpatrując się wzrokiem w nieznaną mu osobę.
- Och, Henry! Ty głupcze - zaśmiał się mężczyzna - to byłoby zbyt proste, nasz Pan lubi się bawić, a wy na razie jesteście zbyt słabi na tę zabawę. - Zacmokał ustami, odkrywając twarz.
Była zdeformowana, pokryta jasnymi bliznami,a jej kolor był lekko siny. Oczy miał wyłupiaste i całe białe. Jego głowa była pozbawiona włosów, wyglądał jak potwór. Każdy patrzył się na niego z obrzydzeniem i odrazą.
- Ki..kim ty jesteś? - wydusił się z siebie chłopak
- Posłańcem, przyjacielem... nazywaj to jak chcesz - odparł beznamiętnie - przyszedłem tu, aby przekazać wiadomość: za dwanaście dni, przy zaćmieniu słońca, Pan przyjdzie po to co jego - wysyczał i znikł.
Każdy stał oniemiały. Tysiąc pytań cisnęło się im na usta, a jednak nikt się nie odezwał. Ta cisza była przeszywająca, każdy wiedział, co miał na myśli mówiąc, co jest jego. Oni nie mogli na to pozwolić, starali się ją chronić, ukrywali ją, walczyli. Często pozbawiani życia nadal dążyli do uratowania jej. Nie udało się im, odnalazł ich. Poczuli gorzki smak porażki.
- Czemu dał nam dwanaście dni? - szepnął Henryk - muszę ją stąd zabrać jak najdalej stąd, nie możecie mi tego zabronić, nie w tej chwili.
- Możemy, ja mogę. - Wstał wysoki brunet, dosyć postawny. - Jestem jej... przybranym ojcem, to ja je uratowałem, gdy były w tym cholernym lesie! Ty głupcze niczego nie rozumiesz. On chce, abyśmy wysłali ją z tobą, jesteś słaby, a tutaj jest siła! - wykrzyczał mu prosto w twarz.
- Siła?! Dobre sobie - burknął pod nosem.
- Wyjdź - powiedział przywódca Starszyzny.
- Jeśli ona zginie, to będzie wasza wina - powiedział chłopak i przesunął się w stronę wyjścia - wasza wina - wyszeptał i wyszedł.
- On jest zbyt młody i głupi - powiedział mężczyzna z boku - Liliana musi się dowiedzieć, bo jak widać nikt tego nie zrobił. - Wywrócił oczami i spojrzał na pozostałych, a później przeniósł wzrok na jej ojca - I to będziesz ty, John.
Mężczyzna przejechał dłonią po gęstej brodzie i westchnął. Kochał ją jak własną córkę, zawsze ją tak traktował, a co gorsza, ona myślała, że jest jej prawdziwym ojcem. Nigdy mu to nie przeszkadzało, ale teraz będzie ją musiał uświadomić, że tak naprawdę nie mają nic ze sobą wspólnego. Mimo że ją kochał, ale ta miłość nie będzie miała znaczenia dla niej w tej chwili.
- Dobrze, zrobię to - powiedział pewnie - jednak, jakie mamy plan? Mamy dwanaście dni na przygotowanie jej do walki, okrutnej walki.
- Nie wiem, John, nie wiem - wyszeptał starszy mężczyzna.
Nagle zapanował gwar, każdy miał pomysł, każdy chciał pomóc. Zaczęły się dyskusje, plany i powolne przygotowania. Najtrudniejsze zadanie było przydzielone Johnowi, jednak on wiedział, że da radę. Mimo że straci jej zaufanie, da radę. Może kiedyś mu wybaczy, może komukolwiek wybaczy.
- Isabella na za dużo sobie pozwala, jest tylko kobietą... - burknął ktoś w kącie.
Wszystkie oczy odwróciły się w jego stronę. Pojawił się stąd znikąd, a czarny płaszcz szczelnie okrywał jego twarz, tym samym zakrywając ją. Był wysoki i dobrze zbudowany. Przerażał ich. Jego intencje nie były dobre, samo spojrzenie na niego powodowało dziwne uczucie strachu. Nie, to nie może być On..., Henry zacisnął mocno usta, wpatrując się wzrokiem w nieznaną mu osobę.
- Och, Henry! Ty głupcze - zaśmiał się mężczyzna - to byłoby zbyt proste, nasz Pan lubi się bawić, a wy na razie jesteście zbyt słabi na tę zabawę. - Zacmokał ustami, odkrywając twarz.
Była zdeformowana, pokryta jasnymi bliznami,a jej kolor był lekko siny. Oczy miał wyłupiaste i całe białe. Jego głowa była pozbawiona włosów, wyglądał jak potwór. Każdy patrzył się na niego z obrzydzeniem i odrazą.
- Ki..kim ty jesteś? - wydusił się z siebie chłopak
- Posłańcem, przyjacielem... nazywaj to jak chcesz - odparł beznamiętnie - przyszedłem tu, aby przekazać wiadomość: za dwanaście dni, przy zaćmieniu słońca, Pan przyjdzie po to co jego - wysyczał i znikł.
Każdy stał oniemiały. Tysiąc pytań cisnęło się im na usta, a jednak nikt się nie odezwał. Ta cisza była przeszywająca, każdy wiedział, co miał na myśli mówiąc, co jest jego. Oni nie mogli na to pozwolić, starali się ją chronić, ukrywali ją, walczyli. Często pozbawiani życia nadal dążyli do uratowania jej. Nie udało się im, odnalazł ich. Poczuli gorzki smak porażki.
- Czemu dał nam dwanaście dni? - szepnął Henryk - muszę ją stąd zabrać jak najdalej stąd, nie możecie mi tego zabronić, nie w tej chwili.
- Możemy, ja mogę. - Wstał wysoki brunet, dosyć postawny. - Jestem jej... przybranym ojcem, to ja je uratowałem, gdy były w tym cholernym lesie! Ty głupcze niczego nie rozumiesz. On chce, abyśmy wysłali ją z tobą, jesteś słaby, a tutaj jest siła! - wykrzyczał mu prosto w twarz.
- Siła?! Dobre sobie - burknął pod nosem.
- Wyjdź - powiedział przywódca Starszyzny.
- Jeśli ona zginie, to będzie wasza wina - powiedział chłopak i przesunął się w stronę wyjścia - wasza wina - wyszeptał i wyszedł.
- On jest zbyt młody i głupi - powiedział mężczyzna z boku - Liliana musi się dowiedzieć, bo jak widać nikt tego nie zrobił. - Wywrócił oczami i spojrzał na pozostałych, a później przeniósł wzrok na jej ojca - I to będziesz ty, John.
Mężczyzna przejechał dłonią po gęstej brodzie i westchnął. Kochał ją jak własną córkę, zawsze ją tak traktował, a co gorsza, ona myślała, że jest jej prawdziwym ojcem. Nigdy mu to nie przeszkadzało, ale teraz będzie ją musiał uświadomić, że tak naprawdę nie mają nic ze sobą wspólnego. Mimo że ją kochał, ale ta miłość nie będzie miała znaczenia dla niej w tej chwili.
- Dobrze, zrobię to - powiedział pewnie - jednak, jakie mamy plan? Mamy dwanaście dni na przygotowanie jej do walki, okrutnej walki.
- Nie wiem, John, nie wiem - wyszeptał starszy mężczyzna.
Nagle zapanował gwar, każdy miał pomysł, każdy chciał pomóc. Zaczęły się dyskusje, plany i powolne przygotowania. Najtrudniejsze zadanie było przydzielone Johnowi, jednak on wiedział, że da radę. Mimo że straci jej zaufanie, da radę. Może kiedyś mu wybaczy, może komukolwiek wybaczy.
* * *
John szedł w stronę swojej chaty, widział Liliane jak się krząta po polach, chciał ją zawołać, ale jednak nie mógł wydusić żadnego słowa z siebie. Miał nadzieję, że ona to zrozumie, ale z każdym krokiem ta nadzieja malała, a gdy był już blisko niej; całkiem znikła.
- Witam ojcze - uśmiechnęła się blondynka i stanąwszy na palcach, ucałowała ojca w policzek.
- Liliano, musimy porozmawiać. - Głos zaczął się mu łamać, a serce prawie wyskoczyło mu z piersi.
__________________________
Witam, zwykle nie mam zwyczaju pisać pod koniec rozdziałów, ale jednak teraz to zrobię. Chciałabym podziękować za każdy komentarz, który naprawdę, uwierzcie, naprawdę mi pomaga i motywuje do pisania. Wskazywane przez Was błędy staram się poprawiać, nie wiem czy mi to wychodzi czy nie, ale jednak próbuje coś zmienić, teraz próbowałam wstawiać opisy, czy mi to wyszło - nie mam bladego pojęcia. Jednak nie o tym chciałam pisać, mianowicie tylko Wam podziękować, bo... no cóż, nie sądziłam, że przy dwóch rozdziałach, teraz trzecim - będę miała jakichkolwiek czytelników/obserwatorów. Hmmm, mam nadzieję, że dziś nie byliście zbyt mokrzy.
Pozdrawiam!
- Witam ojcze - uśmiechnęła się blondynka i stanąwszy na palcach, ucałowała ojca w policzek.
- Liliano, musimy porozmawiać. - Głos zaczął się mu łamać, a serce prawie wyskoczyło mu z piersi.
__________________________
Witam, zwykle nie mam zwyczaju pisać pod koniec rozdziałów, ale jednak teraz to zrobię. Chciałabym podziękować za każdy komentarz, który naprawdę, uwierzcie, naprawdę mi pomaga i motywuje do pisania. Wskazywane przez Was błędy staram się poprawiać, nie wiem czy mi to wychodzi czy nie, ale jednak próbuje coś zmienić, teraz próbowałam wstawiać opisy, czy mi to wyszło - nie mam bladego pojęcia. Jednak nie o tym chciałam pisać, mianowicie tylko Wam podziękować, bo... no cóż, nie sądziłam, że przy dwóch rozdziałach, teraz trzecim - będę miała jakichkolwiek czytelników/obserwatorów. Hmmm, mam nadzieję, że dziś nie byliście zbyt mokrzy.
Pozdrawiam!