W ramionach tuliła niemowlę, przytulała je tak, jakby chciała je
ochronić przed złem świata. Przyciskała je do swojej piersi i cicho
szlochała. Nie rozumiała czemu ją to spotkało? Co zrobiła? Czemu? Te
pytania odbijały się echem w jej głowie. Nie znała na nie odpowiedzi,
jedynie mogła snuć przypuszczenia, choć jedno było zbyt trafne, aby ona
mogła je przyjąć do świadomości.
- Nie pozwolę cię zabić, nie pozwolę - szeptała z miłością cicho do dziewczynki, a nosem przejechała po jej miękkim i delikatnym policzku.
W oddali zobaczyła starą, opuszczoną i ledwie stojąca chatkę. Była wystarczająco daleko od miasta, więc mogła spędzić tutaj noc. Miała nadzieje, że nikt jej tutaj nie znajdzie,a jeśli, to i tak nie pozwolić zginąć córeczce, nawet gdyby ona musiała umrzeć. Kochała to dziecko, nie zważając na to kim była, nie obchodziło ją to. Jej celem było utrzymanie jej przy życiu, a później wychowanie. Była matką i nic nie mogło tego zmienić.
Po cichu nasłuchiwała czy ktoś jest w chacie. Stąpała po ziemi na palcach i bała się nawet głośniej odetchnąć, czuła przerażenie, okropne przerażenie. Miała ochotę się już wycofać, ale noc w lesie oznaczała tylko jedno - śmierć. Wygłodniałe bestie rozszarpały by je bez zastanowienia, a ona nawet nie miałaby się czym bronić. Łzy napłynęły do oczu Isabelii, oparła się o drzewo i przymknęła oczy.
- Nie dam rady, nie mogę, jestem okropnie zmęczona, chcę iść spać, kochanie, przepraszam - kobieta szeptała cicho do dziecka, przytulając je mocno.
Przetarła czoło i zerknęła przed siebie. Był tam ktoś i patrzył prosto na nie, jej serce momentalnie zabiło dwa razy szybciej, zaczęła się powoli cofać, a postać brnęło ku nim. Powoli, jednak stanowczo się odwróciła i zaczęła biec przed siebie. Potykała się, nie mogła złapać oddechu, przedzierała się przez zarośla. Ciernie i łodygi raniły jej twarz. Obraz już się jej zamazywał, była zbyt zmęczona. Upadła, a z gardła jej córki wydobył się przeraźliwy, piskliwy krzyk. Kątem oka zobaczyła go, był tuż obok nich. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Nie widziała jego twarzy, było zbyt ciemno lub nie chciała się wpatrywać.
Pochylił się nad nią i poczuła jego ciepły oddech blisko twarzy. Patrzył w jej oczy i się uśmiechał. Co on wtedy myślał? Czy chce ją zabić? Lub co gorsza po prostu wykorzystać? Te pytania błądziły po jej głowie i niestety miała świadomość, że za chwile będzie miała odpowiedzi na wszystkie dręczące ją myśli. Poczuła mocny ucisk na ramieniu, chciała zacząć krzyczeć, lecz brunet zasłonił jej twarz ręką.
- Są w pobliżu, szukają cię, musisz siedzieć cicho. I tak do ich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk Dhimashada*, ale spokojnie, już was stąd zabieram w bezpieczne miejsce - mówił cicho i spokojnie, dobrze wiedział, że już ją wystarczająco przestraszył, ale nie miał wyjścia.
Otrzymał takie zadanie i jeśli to zepsuje, to zginie. Ta dziewczynka musiała być cała, ona jest ich nadzieją, czymś co może ich uratować. Byli gnębieni, oskarżani i zabijani. Robili z tego przedstawienie, wbijali im miecze prosto w serce, nazwali ich diabłami.Teraz po wielu latach prześladowań; nadszedł ich czas.
*oznacza to śmierć
- Nie pozwolę cię zabić, nie pozwolę - szeptała z miłością cicho do dziewczynki, a nosem przejechała po jej miękkim i delikatnym policzku.
W oddali zobaczyła starą, opuszczoną i ledwie stojąca chatkę. Była wystarczająco daleko od miasta, więc mogła spędzić tutaj noc. Miała nadzieje, że nikt jej tutaj nie znajdzie,a jeśli, to i tak nie pozwolić zginąć córeczce, nawet gdyby ona musiała umrzeć. Kochała to dziecko, nie zważając na to kim była, nie obchodziło ją to. Jej celem było utrzymanie jej przy życiu, a później wychowanie. Była matką i nic nie mogło tego zmienić.
Po cichu nasłuchiwała czy ktoś jest w chacie. Stąpała po ziemi na palcach i bała się nawet głośniej odetchnąć, czuła przerażenie, okropne przerażenie. Miała ochotę się już wycofać, ale noc w lesie oznaczała tylko jedno - śmierć. Wygłodniałe bestie rozszarpały by je bez zastanowienia, a ona nawet nie miałaby się czym bronić. Łzy napłynęły do oczu Isabelii, oparła się o drzewo i przymknęła oczy.
- Nie dam rady, nie mogę, jestem okropnie zmęczona, chcę iść spać, kochanie, przepraszam - kobieta szeptała cicho do dziecka, przytulając je mocno.
Przetarła czoło i zerknęła przed siebie. Był tam ktoś i patrzył prosto na nie, jej serce momentalnie zabiło dwa razy szybciej, zaczęła się powoli cofać, a postać brnęło ku nim. Powoli, jednak stanowczo się odwróciła i zaczęła biec przed siebie. Potykała się, nie mogła złapać oddechu, przedzierała się przez zarośla. Ciernie i łodygi raniły jej twarz. Obraz już się jej zamazywał, była zbyt zmęczona. Upadła, a z gardła jej córki wydobył się przeraźliwy, piskliwy krzyk. Kątem oka zobaczyła go, był tuż obok nich. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Nie widziała jego twarzy, było zbyt ciemno lub nie chciała się wpatrywać.
Pochylił się nad nią i poczuła jego ciepły oddech blisko twarzy. Patrzył w jej oczy i się uśmiechał. Co on wtedy myślał? Czy chce ją zabić? Lub co gorsza po prostu wykorzystać? Te pytania błądziły po jej głowie i niestety miała świadomość, że za chwile będzie miała odpowiedzi na wszystkie dręczące ją myśli. Poczuła mocny ucisk na ramieniu, chciała zacząć krzyczeć, lecz brunet zasłonił jej twarz ręką.
- Są w pobliżu, szukają cię, musisz siedzieć cicho. I tak do ich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk Dhimashada*, ale spokojnie, już was stąd zabieram w bezpieczne miejsce - mówił cicho i spokojnie, dobrze wiedział, że już ją wystarczająco przestraszył, ale nie miał wyjścia.
Otrzymał takie zadanie i jeśli to zepsuje, to zginie. Ta dziewczynka musiała być cała, ona jest ich nadzieją, czymś co może ich uratować. Byli gnębieni, oskarżani i zabijani. Robili z tego przedstawienie, wbijali im miecze prosto w serce, nazwali ich diabłami.Teraz po wielu latach prześladowań; nadszedł ich czas.
*oznacza to śmierć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz